wtorek, 24 lipca 2012

1. Warszawa, macho klasiko, rozwalony nos.


Dwa dni później siedziałyśmy w pociągu, który miał nas zawieźć prosto do Warszawy. Do tego całego Euro pozostały dwa tygodnie,lecz nasi piłkarze pojawią się w hotelu, w przeciągu kilku najbliższych dni. Chyba moje największe obawy dotyczyły spotkania z nimi. Niby wiadomo, normalni ludzie- chyba- ale odczuwam jakiś lęk. Przychukana jakaś jestem i tyle. Czego nie można powiedzieć o mojej przyjaciółce, która pomimo tego,że jest 5 rano, lata z podekscytowania jak kot  pęcherzem.
-Jak tam pożegnanie w domu?- spytała Liwia, wchodząc do naszego przedziału z dwoma kubkami kawy. Po upiciu kilku łyków, poczułam jak czarna substancja zaczyna krążyć w żyłach i stopniowa pobudza wszystkie komórki, do jako takiego funkcjonowania.
-Czułam się jakbym wyjeżdżała na jakąś misję pokojową, a nie do pracy, do cywilizowanego hotelu-uśmiechnęłam się pod nosem, na samo wspomnienie przestróg rodzicielki, żebym  na siebie uważała, nie piłka, nie paliła, nie wpadła w podejrzane towarzystwo- niczym czternastolatka, która jedzie na swoje pierwsze kolonie.
-Miałam tak samo! Do tego babcia załadowała mi pełną torbę jedzenia! Jakieś konfitury, ciasta. Jakby tam sklepów nie było, jakieś totalne odludzie..
-Tam jest tak drogo!- powiedziałyśmy równocześnie, śmiejąc się. Wiedziałam z grubsza, jak wyglądała ta sytuacja, ponieważ miałam podobną. Do tego babunia dał mi w prezencie własnoręcznie wydziergany golf! No hellou?! Jest koniec maja, prawie czerwiec!
-Boisz się nadal?
-Mam pewne obawy,ale za to Ty, nadrabiasz zdecydowaniem za nas dwie.
-Oj Luśka, zawsze tak było, ale nie martw się, rozkręcisz się. Jeszcze wyrwiesz jakiegoś piłkarza!
-Hahahaha, taaak! Uwaga panie Lewandowski, nadchodzę!- akurat nazwisko tego piłkarza i on sam utkwiły mi najbardziej w pamięci, po przejrzeniu naszej kadry w internecie. No cóż, jakoś trzeba było nadrobić braki.
-Zdecydowanie wolę Cię taką roześmianą, masz wtedy takie słodkie dołeczki w policzkach!- stwierdziła Cichocka-a teraz kładź się spać,bo wiem, że jazda działa na Ciebie usypiająco- odkąd tylko pamiętam, gdy jechałam dłużej niż pół godziny, moje powieki stawały się baaardzo ciężkie.
-A Ty?
-A ja zajmę się tym- machnęła mi przed oczami jakimś romansidłem- obudzę Cię pół godziny przed końcem- uśmiechnęła się i zdjęła siwy sweterek, który miała zarzucony na czarną bokserkę- czemu mi się tak przyglądasz?
-Schudłaś- jej kości były jeszcze bardziej widoczne niż zwykle.
-Może trochę- zmieszała sie- to przez ten wyjazd, z tego wszystkiego, nie byłam w stanie myśleć o jedzeniu- nie pytałam o nic więcej, ponieważ miałam dokładnie tak samo, a Liwia zawsze była szczupła. Raczej ja robiłam jako ta bardziej krągła. Zabrałam jej sweter, składając go i robiąc z niego prowizoryczną poduszkę, po chwili zasnęłam.

Jakiś czas później
Przebudzenie

Hm... moje piękne sny z połową reprezentacji Hiszpanii, zostały dość brutalnie przerwane, przez moją ukochaną przyjaciółkę, która bezpardonowa na rozbudzenie strzeliła mnie tym cholernym harlequinem.
-Pieprz się, miałam uprawić dziki seks z Pique -warknęłam.
-Haha, no Ala, wyobraźni to sam Andersen by pozazdrościł- skwitowała, ogarniając powoli nasz przedział.
-Moje... wszystko- jęknęłam desperacko, ponieważ od spania w pozycji siedzącej ścierpł mi strasznie kark, a w nogi „weszły” przysłowiowe mrówki.
-Oj Braniecka nie marudź, tylko ogarnij swoją piękną buźkę.
-Najpierw muszę siusiu!- prawa natury i wypita kawa, dały o sobie znać.


Dziesięć minut później siedziałam znów w naszym przedziale, starając się poprawić rano zrobiony makijaż, a raczej to co z niego zostały, czyli- nie oszukujmy się, niewiele.
-Artur napisał, że czeka już na nas na stacji.
-Super- „ucieszyłam” się na spotkanie z ukochanym kuzynkiem przyjaciółki.
-Luśka! Bez sarkazmu!
-Kiedy ja nawet nie wiem, co to jest!
-Oczywiście, tak samo jak kpina i drwina są Ci zupełnie obce!
-Otóż to kochana, otóż to! Lepiej bym tego nie ujęła!
-Wiem, że za nim nie przepadasz i wiem, że Artur czasem jest ni cholery wart, ale w gruncie rzeczy jest spoko. No i załatwił nam ta pracę,a  mógł wziąć sobie kogoś zupełnie innego- pamiętał o nas!- strzeliła mi przemową brunetka. No dobra, będę grzeczna, nie będę się dąsać, ani stroić głupich min.
-Spoko, damy jakoś radę.
-Wiem- przytuliła mnie- wysiadamy!- krzyknęła podekscytowana, złapała swoje torby i tyle ją widziałam! No tak. Chyba muszę się przyzwyczaić do tego, że będę biegała za nią z lekkim opóźnieniem.

Gdy wytaśtałam się z pociągu, taranując wcześniej młodego i przystojnego!konduktora, Liwia tonęła już w gorącym uścisku z Arturem. No nic. Trzeba podejść i ładnie się przywitać. Żeby rodzice się za mnie nie wstydzili.
-No proszę, kolejna co wyrosła i zapewne już nie lata po drzewach- jeśli już, to chodzi, ale spoko.
-No trochę zmieniły się nam upodobania. Miło Cię znów widzieć- uśmiechnęłam się, na co szatyn odpowiedział tym samym.
-Zabieram Was teraz do Waszego mieszkanka, 2 pokoje, kuchnia, łazienka luksusów nie ma, ale...
-W zupełności nam to wystarczy- przerwałam mu. No zaskoczyła mnie chłopaczyna, bo nawet nie podejrzewałam go o to, że załatwi nam jakieś lokum.
-Daleko będziemy miały do pracy?
-5 minut spacerkiem- uśmiechnął się Artur. Boże, jestem w niebie- dzisiaj i jutro macie jeszcze wolne, piłkarze na razie się nie zjeżdżają, więc nie ma potrzeby, żebyście zaczynały od razu, jutro postaram się Was oprowadzić po hotelu, pokazać co i jak.

W czasie jazdy Liwia bombardowała kuzyna co chwila nowymi pytaniami. Podziwiam go za cierpliwość, bo ja już w połowie przestałam słuchać i skupiłam się na obrazach, które migały mi za oknem. Na szczęście obyło się bez korków.
-Zostawcie torby, zaprowadzę Was i wrócę po nie- no skoro tak nalegasz chłopcze.
Nasze tymczasowe mieszkanie mieściło się na drugim piętrze, nie było super wielkie, ale dla nas dwóch zupełnie wystarczające.
-Idealne- zawyrokowała Liwia.
-Przytulne- dodałam, bo mimo że nie jestem w nim nawet 5 minut czuję się jak u siebie w domu.
-Ja niestety muszę już jechać, interesy wzywają, ale Wy teraz odpoczywajcie, jutro zdzwonimy się i ustalimy godzinę, a dziś jeśli chcecie, to tu niedaleko jest jeziorko, plaża, nawet miłe miejsce, wsiądziecie w tramwaj 23 i wysiądziecie na 6 przystanku- poinstruował nas Artur.
-Dzięki może skorzystamy- odkrzyknęła Liwia z kuchni.
-Do zobaczenia- pożegnałam się i ruszyłam na dalsze oglądanie domu.

Godzinę późnej leżałyśmy na podłodze w pokoju Liwii, rozmyślając o tym, co będzie dalej.
-To dopiero początek, a jestem szczęśliwa.
-Ja też- sama jestem tym zaskoczona, ale na razie wszystko idzie po mojej myśli. Mimo wszystko.
-Szykuje się!
-Na co?!
-Jeziorko!
-Błagam, Liwia...- jedno spojrzenie na przyjaciółkę i wiedziałam, że nie ma co się targować, bo i tak nic mi z tego nie wyjdzie- no dobra, ale nie dłużej niż na 2 godziny!- zastrzegłam.
-Uwielbiam Cię!

Kafejka przy plaży

Ala zapewne rozłożyła się już gdzieś na plaży, a mnie wysłała po koktajle- sprawiedliwość. Ale dobrze, mogę to przeżyć, w końcu sama ją tu wyciągnęłam. Czekając na zamówione napoje przysiadłam przy stoliku w rogu, z którego miałam doskonały widok na trzy niemiłosiernie chichoczące laski, obok nich stał jakiś koleś. Z profilu przypominał mi nawet naszego bramkarza Szczęsnego, ale nadzieje mam, że nie ma on aż tak strasznego gustu. Seniority wyglądają na wierny fanklub, a tym to raczej macho klasiko, pomyślałam i zabrałam dwa truskawkowe koktajle. W tym samym momencie gostek odwrócił się przodem do mnie. Dobrze, nie miałam zwidów, to jest Szczęsny. Nie znam osobiście,a z niewiadomych mi bliżej przyczyn koleś już mnie wkurwił. Przez chwile nasze spojrzenia się skrzyżowały. Szatyn przyglądał mi się z zaciekawieniem, zastanawiając się zapewne, czemu nie piszczę jak te trzy pustaki. Nie ta liga. Odeszłam z wysoko uniesioną głową, czując na sobie nadal spojrzenie bramkarza.

Kocyk,plaża

Liwia stoi w kolejce po coś do picia,a ja wyhaczyłam miejsce na uboczu, rozłożyłam kocyk, włożyłam słuchawki w uszu. No malinowo się zrobiło, słonko grzało, a ja fałszowałam wraz z Oceana- zawsze lepiej to niż miałabym śpiewać wraz z naszymi Jarzębinkami. Pogrążyłam się w miłym letargu, gdy.. łup! Coś spadło na moją twarz, po chwili ktoś kucał obok mnie i pytał czy wszystko w porządku. Złapałam się za nos, otworzyłam oko i... to był błąd! Obok mojego pięknego,różowego kocyka w brązowe misie znalazł się Robert Lewandowski! Fuck- tylko tyle przeszło mi przez myśl.
-Wszystko w porządku?- zapytał ponownie, a ja kombinowałam co mam zrobić. Może nie będę się wcale odzywać, to sobie pójdzie? Zamknęłam na chwile oczy, mając nadzieję, że już go nie zobaczę. Jest jeszcze? A jak! Gościu nadal tkwił przy kocu, trzymając w ręku piłkę- pewnie tą którą oberwałam.
 -Tak...tak, wszystko w porządku -wydukałam i... utopiłam się w tych niebieskich patrzałkach delikwenta. Zahipnotyzował mnie i tyle. I wtedy przypomniał  o sobie mój nos. Brunet zauważył to, złapał za chusteczkę (swoją drogą, to skąd on ją wytrzasnął?!) i próbował zatamować krwawienie.
-To tego... w miłych okolicznościach natury, przyrody i wgl...to ja dziękuję za pomoc- złapałam szybko moje rzeczy i jedyna myśl, to uciekać stąd jak najdalej! Zabije Liwie, zakopie, poćwiartuje, poddam torturą!
-Powiedz chociaż jak masz na imię!- mój plan zemsty przerwał jego głos.
-Ala- rzuciłam przez ramię. Chłopak tylko się uśmiechnął po nosem i tyle go widziałam. Brawo panno Braniecka. W hotelu też będziesz przed nim uciekać?! Pozazdrościć ujemnego intelektu, doprawdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz